Darek Szurlej was a member of a punk rock band once, and it shows. On the conceptual level his paintings inevitably reminds one of Dada – a movement that was dedicated to destroying art, but created a lot of it. Rebellion against the conventions, against traditional techniques, against the art itself is the engine that drives Darek’s work. Vivid contrasting colors applied with wide, wild strokes evoke similar impressions as does a punk song – it ain’t supposed to be pretty or meaningful, let alone philosophical. Darek wants to create the emotions on the most basic, gut level, and with his neo-fauvist paintings, he certainly succeeds. His neither abstract nor figurative works have enough descriptive detail to somehow anchor them in the outer reality, but they also have an exaggerated, anarchic, chaotic liveliness of a pure riot. Portrayals of deformations and degenerations broach the truth that hovers between the visible and the invisible and offer viewers an alternative reality of an artist’s mind. Or maybe no reality at all, but rather a good kick in the ass.
Piotr Milewski
O ile Kurt Schwitters budował Mertzbau jako syntezę swojego wszechświata, Darek Szurlej stawia na analizę. Wzorem zbieracza motyli, dzieli przedmioty znalezione według poetyckich kategorii i zamyka preparaty własnego widzimisię w oszklonych gablotkach. Czasem traktuje znaleziska jak magiczne talizmany, które po ułożeniu w odpowiednią konfigurację, otwierają przejście do innego wymiaru – wymiaru snów i bajek, czasem zderza ze sobą formy wzajemnie obce a nawet wrogie, wydobywając z pozornego niebytu, lęki zaczajone pod powierzchnią rzeczy. Skręca krzyż pański w świder i każe mu śpiewać. Pedałuje na rowerowej bombie prosto w objęcia anioła. Troskliwie mierzy odstępy między dźwigniami kołyski a chaosem. Zanurza jedne przedmioty w drugie, klei, kulga, głaszcze, tuli i musztruje.
Z pudełek Darka emanuje swoiste współczucie wobec odpadków ciśniętych przez gnuśną cywilizację na śmietnik. Artysta pochyla się nad zwichniętą śrubką czy zdezelowanym tranzystorem i z naiwnością rzetelnego majstra, zdaje się mówić: „Szkoda tego… Jeszcze się przyda”. Pokaleczone przedmioty otrzymują nowe role i starają się wywiązywać z nich najlepiej jak potrafią. Układając się według partytury napisanej przez wybawcę, dają świadectwo tego jak arogancki jest świat, który chciał skazać je na niebyt.
Darek przyjechał do Stanów z Lubina. Jako nastolatek grał w punkowych kapelach: Korpus dyplomatyczny, J-23 i Zemsta kierownika, a potem w awangardowej Białej trumience dla dziecka. Bunt w postaci czystej jest jednak – jak wiadomo – salamandrą pożerającą własny ogon na gorącym blaszanym dachu, i Darek zaczął szukać nowych form wyrazu. Malował, kręcił filmy ośmiomilimetrową kamerą marki Zorka, brał udział w inscenizacjach ulicznych i happeningach. Między innymi przerobił lokalny pagórek na „Hollywood”, a rytuał zabijania świątecznego karpia na parodię wszelkich rytuałów. Przez jakiś czas związany był z wrocławskim środowiskiem plastycznym oraz Pomarańczową Alternatywą.
Darek maluje nadal. Na poziomie koncepcji twórczej, jego obrazy nieodparcie kojarzą się z dadaizmem – kierunkiem, którego twórcy nawoływali do zniszczenia sztuki, ale mnóstwo jej po sobie zostawili. Rewolta przeciw konwencjom, tradycyjnym technikom malarskim, przeciw sztuce jako takiej stanowi istotę prac Darka. Ostro kontrastujące kolory nakładane swobodnymi, dosadnymi ruchami pędzla robią podobne wrażenie jak punkowy numer – nie ma być ładnie, głęboko, ani tym bardziej filozoficznie. Darek chce wywoływać emocje na najbardziej podstawowym, fizjologicznym poziomie, i przy pomocy swoich neofowistycznych obrazów efekt ów niewątpliwie osiąga. Ni to abstrakcyjne, ni to figuratywne prace zawierają wystarczająco wiele elementów opisowych, by odzwierciedlać rzeczywistość zewnętrzną, a jednocześnie emanują przesadną, anarchiczną, chaotyczną żywiołowością czystego buntu. Wizje deformacji i degeneracji ukazują prawdę ukrytą między tym co widzialne, a tym co niewidzialne, dając obraz alternatywnej rzeczywistości wewnętrznej artysty. A może zresztą nie żaden obraz, tylko mocnego kopa w dupę
Piotr Milewski